Film ma tak niesamowity klimat lat osiemdziesiątych, że patrząc teraz na rok powstania byłam zaskoczona, że taki efekt udało się całkiem niedawno uzyskać.
Dobór muzyki - wręcz perfekcyjny.
Bardzo podobała mi się rola chłopaka grającego Elvisa - tyle było w niej uczuć i pragnień, które jednak nie potrafiły znaleźć ujścia. I tak "dziwnie" do niej pasowało Joy Division...
Muzyka, jedna ciekawa postać i ledwo odczuwalny "klimat" nie powinny być wystarczającymi powodami do przedstawiania filmu w takich superlatywach. Był on miałki, nudny, aktorzy sztywni i sprawiający wrażenie chorych na nerwicę, a i klimat tamtych lat nie wiem w którym momencie tak bardzo uwidoczniony. Dziwni ludzie, dziwne sytuacje, nożyki do tapet, a to wszystko wytrzaśnięte nie wiadomo skąd. Oczekiwałam czegoś więcej.
Muzyka była z tamtych lat, nożyki do tapet były z tamtych lat (zwane Stanley'ami) - używane na każdym kroku przez angielską huligankę, ubrania/ styl wyglądu był z tamtych lat... jeszcze pare pewnie bym wymienił ale już nie za bardzo pamiętam.
Oh no tak, fenomen. Robiąc film z akcją umieszczoną w latach OSIEMDZIESIĄTYCH, dopasowali ubrania i muzykę z lat OSIEMDZIESIĄTYCH. Niesamowite :)
Liczą się nie tylko rekwizyty.
a kto tu mówi o fenomenie ? ten film to zadna rewelacja, fajnie się oglądało, zaraz po seansie dałem ocenę 7, gdyż byłem świeżo po filmie, teraz z perspektywy czasu dałbym 6 lub 6,5 gdyby się dało ;)
Jasne, w porządku, tylko zostało mi wytłumaczone coś oczywistego i bez głębi.
Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś na szósteczkę zmienił, Kolego :) Faktem jest, że cząstkowe rzeczy mogą robić wrażenie, jak w tym przypadku owa muzyka, czy stroje, jednak na ogólne wrażenie nie wywiera to znaczącego wpływu, przez co , jak już już uzgodniliśmy, film szału nie robi:) pozdrawiam
Jeśli mam być szczerze to ten chu..jo..wy film Nicka Love'a o huliganach już miał lepszy klimat niż to. Też się w latach 80-tych dział i więcej typowo brytyjskich lokacji było, aktorzy bardziej wyspiarscy, twardzi zahartowani, nie takie cipcie niedo..je..bane.
"Wyskoku" jeszcze nie widziałem (obiecuję, że szybko nadrobię), ale nazywanie "Football Factory" chu**wym filmem jest trochę nie na miejscu. Właśnie tamta produkcja pokazała znaczną część kibicowskiego życia, które, wbrew pozorom, bardzo podobnie wygląda u nas. Cała fabuła "Football Factory" skupiała się tylko i wyłącznie na kibicach (kibolach) - nie widać w nim ani skrawka murawy, ani nawet łatki na piłce. Za to mamy od kuchni pokazane (nieco ogólnie) wyjazdy i codzienne życie czy przemyślenia członków społeczności kibicowskiej (tu akurat Chelsea). "Chu**wym filmem" śmiało mógłbyś nazwać "Green Street Hooligans", którego fabuła opiera się na dość nieprawdopodobnych elementach (choćby osoba głównego bohatera, personifikująca dwie najbardziej znienawidzone przez angielskich kiboli "frakcje" - dziennikarz, Amerykanin; który z dnia na dzień staje się jedną z najważniejszych postaci jednej z najbardziej znanych brytyjskich ekip).
Ja akurat uwielbiam Football Factory, GSH za dobry nawet film uważam, i jak pisałem o tym chu..jo..wym filmie Nicka Love o huliganach to mi o "The Firm" akurat chodziło. W końcu FF dzieje się we współczesności, a właśnie "The Firm" w latach 80-tych, stąd łatwiej go porównać z "Awaydays".
Do tej pory nikt nie wspomniał o Firmie, stąd całkiem zrozumiałe moje skojarzenie Nick Love - film o chuliganach - Football Factory.
Zupełnie nie zwróciłem uwagi na "lata 80-te".